W Gruzji zakochałam się już zanim tam pojechaliśmy. Usłyszałam opowieści, zobaczyłam zdjęcia i uwierzyłam, że trzeba zobaczyć. Ponieważ pomysł spędzenia w samolocie 10 godzin z moim nad wyraz ruchliwym dwulatkiem wydawał mi się mało kuszący, to Gruzja stała się bardzo realnym celem podróży, z racji tego, że lot trwa 3 godziny. Coraz więcej zatem zaczęłam o tym mówić, a mój mąż zaczął szukać tanich biletów i znalazł...

Nasza przygoda z Gruzją zaczęła się w górach Kaukaz w Gudauri. Właściwie zaczęła się w Kutaisi ale po wielu opiniach uznaliśmy, że nie warto tam zastawać,a le ponieważ lądowaliśmy późno w nocy, to spędziliśmy w Kutaisi noc i ruszyliśmy dalej. Wynajętym samochodem ruszyliśmy najpierw na wschód w stronę Tibilisi a potem na północ Drogą Wojenną w góry. Po drodze chcieliśmy zobaczyć Chaturię, czyli miasto starych kolejek linowych, ale okazało się po dotarci na miejsce, że kolejki już od 3 lat nie działają, a nowe dopiero w budowie. W między czasie okazało się jeszcze, że nasze dziecko ma chorobę lokomocyjną na gruzińskich drogach i trochę nam się przedłużyło. Do Gudauri dotarliśmy wieczorem. Już po drodze widzieliśmy piękne krajobrazy górskie, ale dopiero wycieczka doliną Truso a potem Juta ukazała całe piękno przyrody w Gruzji. Tak zapierających dech w piersi widoków gór jeszcze nie widziałam. Majestatyczne szczyty porośnięte trawami, z daleka wyglądają jak przykryte sztruksem. Turystów jak na lekarstwo, czysto na szlakach, a do tego przesympatyczni lokalesi. Na każdym kroku nie atakują Cię budki z jedzeniem lub upominkami made in china, nikt nie krzyczy, nie zawraca głowy nie męczy. Absolutnie cudownie. NA szlakach nie ma setki schronisk, więc większość prowiantu trzeba mieć ze sobą. Treking dolinami jest łatwy ale długi. Spacery po 6 godzin z małym dzieckiem to wyzwanie, tym bardziej, że N wyjątkowo nie miała ochoty siedzieć w nosidle,ale warto było, Większość tych tras można pokonać konno, ale nie koniecznie z małym dzieckiem. Góry nas zachwyciły prostotą, skoromnością i otwartością widoków i ludzi. Pasterze wypasający na halach owce, krowy wylegujące się na środku głównej drogi i stada koni spacerujące po poboczu. Niezwykle urokliwe miejsce. Po czterech dniach ruszyliśmy do Kachetii, regionu winnic. Szok termiczny, W górach 20 stopni a tak 34. Gorąco, zupełnie inne widoki, wszędzie przy drodze sprzedawane arbuzy, melony i brzoskwinie. Ale przede wszystkim wino. Wino do tej poru niedoceniane przeze mnie, okazało się być absolutnie fantastyczne. Nie ważne czy czerwone czy białe - cudowne. Dalej było Tibilisi z cudownym hotelem z widokiem na całe stare miasto. Miasto tysiąca kultur, artystyczne, piękne, klimatyczne. Miasto tętniące życiem całą dobę. Bardzo przyjemne, ale jakże inne od wschodu kraju. Tibilisi to miasto bardzo europejskie, nowoczesne i młodzieżowe. Fantastycznie było się w nim zanurzyć. Na koniec zostawiliśmy sobie wybrzeże i światowe miasto próżności - Batumi. Byłam sceptyczna od samego początku i nie bardzo chciałam jechać nad Morze Czarne. Zraziło mnie wybrzeże jak byłam na Ukrainie. Wiedziałam, że po Karaibach mało które plaże mnie zadowolą, a do tego ten snobizm bogatych turystów z Rosji. Okazało się jednak, że Batumi ma również piękne stare miasto i dzielnice z targiem miejskim gdzie mieszkają lokalesi, i robią pyszną kawę w piasku serwowaną z własnoręcznie robioną baklawą. Ponieważ plaże w Batumi są kamieniste, ostatnie dwa dni spędziliśmy 40 km na północ od Batumi w okolicach Ureki na piaszczystych plażach z czarnym piaskiem. Tam nasza dwulatka miała raj absolutny biegając i skacząc przez fale.

Jak tylko marzenie zaczynało się ziszczać w postaci zakupionych biletów, zaczęliśmy planować trasę. Oczywiście ja szłam na żywioł, chcąc pojechać we wszystkie najbardziej ekstremalne miejsca, a takich w Gruzji nie brakuje, a mój mąż studził moje zapędy przypominając, że mamy ze sobą dziecko. I tak po długich, burzliwych dyskusjach ustąpiłam i odpadła Mestia i Omalo, do których dojazd zajmuje od 7 godzin w dobrych warunkach, do całego dnia. Jędrzej zdołał mnie przekonać, że dwulatce może nie spodobać się pomysł mamy na siedzenie w aucie cały dzień, poruszającym się krętymi, górskimi nogami, nierzadko na skraju przepaści. Dopiero jak ruszyliśmy gruzińskimi drogami zrozumiałam, że dobrze czasem posłuchać własnego męża.

Nie będę tutaj pisać o jakości dróg, powiem tyle Jędrzej spisał się na medal kierując autem, a wyjeżdżając na polskie drogi po powrocie, stwierdziliśmy, że już nigdy nie będziemy narzekać.

Pisząc o Gruzji nie sposób nie wspomnieć o gruzińskiej gościnności. Gruzini to przecudowni ludzie. Bardzo sympatyczni, zawsze pomocni, kochający małe dzieci, z czego wyjątkowo się cieszyliśmy, bo przechodziliśmy właśnie bunt dwulatka :) A co najważniejsze są to ludzie bezinteresowni. Takiego narodu jeszcze nie spotkałam na swojej drodze. Począwszy od Kutaisi i przesympatycznej pani właścicielce naszego pensjinatu, przez panią na recepcji w hotelu w Gudauri, kelnerów w tamtejszej restauracji, którzy cierpliwie próbowali przekonać do siebie naszą małą, dziewczyny w hotelu w Tibilisi, fantastycznych taksówkarzy, w Kutaisi pan biegał w nocy po ulicach w poszukiwaniu naszego pensjonatu a na wybrzeżu pan przedzierał się swoją osobówka przez kałuże wielkości jezior na polnych drogach, bo przecież nie pójdziemy w deszczu z dzieckiem, po każdego napotkanego na naszej drodze Gruzina. Nigdy nie spotkała nas żadna przykrość z ich strony. Wierzę, że pozostaną tacy na zawsze i że my turyści ich nie zepsujemy. Jedynym problemem, który i tak nie był niedoprzeskoczenia, to ich słaba znajomość języka angielskiego, albo może nasza nieznajomość języka rosyjskiego.

Historią na zupełnie osobny wpis jest kuchnia gruzińska. Fantastyczna! Pyszna i różnorodna, z której Gruzini są dumni i właściwie każda restauracja serwuje dania lokalnej kuchni i to jest cudowne.

Jednym słowem polecam, polecam, polecam. Z całego serca polecam. Ale chyba nie każdemu. Gruzja to nieco inne standardy jak Europa. Tutaj nawet 4 gwiazdkowe hotele nie są tak luksusowe jak w Polsce. Jeśli oczekujecie pławienia się w luksusie, relaksu w Spa, krytych basenów wybierzcie inny kierunek. Jeśli chcecie otwartych, szczerych ludzi, lokalnej kuchni, poczucia bezpieczeństwa na ulicach i widoków jakich nie zobaczycie nigdzie na świecie to jeździe do Gruzji i zakochajcie się w niej jak ja.

2020-03-24



Galeria zdjęć: