Zawsze wydawało mi się, że jest to bardzo trudna dziedzina. Presja odpowiedniego czasu, miejsca, niepowtarzalności momentów, ulotności chwili wydawała mi się zbyt duża. Ale zacznijmy od początku.

Wspomniana już siostra przyjaciółki była chyba pierwszą osobą, która uwierzyła we mnie, w to, że mogę to zrobić. Na jej prośbę o reportaż ślubny odpowiedziałam, żeby wzięła sobie prawdziwego fotografa, a ja przyjdę i jej zrobię reportaż jako drugi fotograf za darmo, ale ona powiedziała, że uwielbiam moje zdjęcia za autentyczność, a ona właśnie taki reportaż chce. No to co mi pozostało? Pojechać na warsztaty do mojego guru reportażu ślubnego Adama Trzcionki i wbić się jako drugi fotograf gdzieś na ślub. O ile to pierwsze nie było takie trudne i dość szybko nadarzyła się okazja aby spotkać się z Adamem, to drugie okazało się nie lada wyzwaniem. Nikt nie chciał wyhodować sobie na własnej piersi konkurencji. Jak z nieba spadł na mnie ślub znajomych z jednego boxa crossfitowego. Reakcja błyskawiczna. Załatwcie ze swoim fotografem, żeby się zgodził na moją obecność, a ja Wam zrobię zdjęcia za darmo.

Pierwszą fotografką okazała się Asia Matysiak (polecam z czystym sumieniem) cudowna osóbka i świetna fotografka. Aśka nie widziała żadnego problemu w tym, że będę jej kulą u nogi :) Dzięki Asiu. No i nadszedł wreszcie wymarzony i sądny dla mnie dzień. Pokocham czy znienawidzę? Sprawdzę się czy polegnę?

Sobota 9 rano fryzjer. Atelie okazało się miec tak piękne wnętrze, że już wiedziałam, że jest dobrze. Potem makijaż w domu rodzinnym Panny Młodej. Wymarzone światło, fantastyczni rodzice, sympatyczna makijażystka, kameleon w akwarium... czego mogłam chcieć więcej. Szybka zmiana garderoby na bardziej elegancką, ale profesjonalną, wygodne buty i droga do pałacu, gdzie odbywał się ślub plenerowy. Kiedy dojechałam na miejsce i zobaczyłam czarne chmury wiszące nad pałacem, zadrżałam. Nie ma to ja ślub w plenerze podczas ulewy. Ale okazało się, że Panna Młoda tak żarliwie modliła się o pogodę, że tuż przed 16 wyszło słońce tak niemiłosierne, że wszyscy byliśmy zlani potem. Ponieważ na miejscu okazało się, że oprócz Aśki - fotografki, jest jeszcze dwuosobowa ekipa filmowa, wiedziałam, że moim zadaniem jest zamienić się w człowieka pająka i przykleić się do ściany, żeby nie włazić w kadry :)

Wesele okazało się być fantastyczne. Piękna Panna Młoda, przystojny Pan Młody, roztańczeni goście, świetny DJ i ekipa filmowa, o pani fotograf już wspominałam, a ja byłam totalnie w żywiole. Kocham reportaże a tu tyle się działo. Nie mogłam usiedzieć na miejscu, a że DJ taki dobry to i nóżka cały czas chodziła. Wszystko udało się doskonale i zdjęcia też. O godzinie 00:30 postanowiłam opuścić weselisko, niech się bawią bez oka aparatu. Byłam wykończona, bolały mnie nogi, ręka od trzymania aparatu, ale wiedziałam, że mam materiał sztos. Dochodziałam do siebie przez dwa dni. Miałam materiał i czekała mnie długa obróbka, a byłam tak ciekawa jaki będzie efekt, że siedziałam nocami i w tydzień skończyłam.

Kocham fotografię ślubną. I chyba mogę już nieśmiało powiedzieć, że z wzajemnością. Para Młoda zachwycona, mama Panny Młodej podobno ze wzruszenia płakała oglądając zdjęcia. A takim fotografem przecież zawsze marzyłam, żeby się stać. Wywołującym emocje. Do teraz jak o tym piszę mam motyle w brzuchu. Uwielbiam ten chaos kontrolowany, to napięcie i niepewność Panny Młodej, wątpliwości mamy w co się ubrać, możliwość rozładowania napięcia lekką rozmową z tymi, dla których ten dzień jest tak ważny i zapewnieniem, że wszytko się uda, pożyczeniem super mocnego lakieru mamie Panny Młodej, żeby fryzura wytrzymała do rana. Uwielbiam te emocje i nie mogę się doczekać kolejnego ślubu!

2020-03-24



Galeria zdjęć: